Unia Europejska patrzy na sytuację na wschodzie, poza wschodnią granicą Polski i Unii, oczami Polski – mówi w rozmowie z PAP europoseł, b. wiceprzewodniczący PE Ryszard Czarnecki.
Europarlamentarzysta podsumowuje mijającą kadencję PE.
- PAP: Co w Pana ocenie było największym sukcesem Parlamentu Europejskiego w mijającej kadencji?
- RC: Ciekawym pomysłem była trwająca jeszcze inicjatywa, która pojawiła się po raz pierwszy, czyli możliwość prezentacji wizji przyszłości Europy i swojego kraju w Europie przez poszczególne głowy państw czy premierów krajów członkowskich Unii. W ramach tego premier Mateusz Morawiecki w lipcu przedstawił nasza wizję Polski w Unii Europejskiej. Daje to możliwość pewnego pluralizmu opinii w kontekście przyszłości Unii Europejskiej i to uważam za rzecz udaną i ważką.
Drugim plusem było wyraźne zwiększenie nacisku na obronę chrześcijan w świecie. Pamiętam, że w poprzedniej kadencji przy okazji upominania się przez grupę europosłów o prawa muzułmańskich Ujgurów w Chinach, odrzucono nasza poprawkę mówiącą o prawach Chińczyków-chrześcijan. To pokazało, że wcześniej Parlament by strusiem, który chowa głowę w piasek, jeżeli chodzi o obronę chrześcijan w świecie.
Teraz to się wyraźnie zmieniło, ta sprawa była dobitnie podkreślana szereg razy przez Parlament Europejski, także przez jego obecnego przewodzącego Antonio Tajaniego. Zresztą trzeba przyznać – przy całym moim krytycyzmie do Komisji Europejskiej - że podobna tendencja była też w Komisji, bo były komisarz (ds. edukacji, szkoleń, kultury i młodzieży - PAP) ze Słowacji, nasz sąsiad i przyjaciel Jan Figel został specjalnym przedstawicielem Komisji Europejskiej ds. obrony chrześcijan w świecie. To dwa największe plusy, które dostrzegam.
- Czy te plusy przeważały?
- Niestety myślę, że minusów jest więcej.
- W takim razie, co uznaje Pan za największą porażkę PE w obecnej kadencji?
- Na pewno sytuację, w której Parlament Europejski odszedł od pewnej zasady konsensualnej, gdzie w sytuacji braku jasnego podziału na koalicję i opozycję decyzję podejmowano konsensusem. Europarlament wyraźnie się zideologizował. Byliśmy świadkami prób dorzucania do wielu rezolucji ideologicznych wtrętów, niezwiązanych zupełnie z tematem tych rezolucji, zwłaszcza gdy chodzi np. o kwestię aborcji. Nie buduje to prestiżu Parlamentu Europejskiego.
Kolejna sprawa. Parlament Europejski w sytuacji gdy nastąpił Brexit, a Europa, Unia Europejska, osłabła, zamiast mieć rolę jednoczącą generował podział na Europę "A" i Europę "B", na „starą” i „nową Unię”. Wielokrotne debaty na temat Polski, ale także Węgier, Słowacji, Czech i Rumunii były tego dowodem. To jest niechlubna rola Parlamentu Europejskiego, który powinien łączyć, a ewidentnie dzielił, jeszcze bardziej dzielił naszą Europę.
- Pomimo skromnej roli formalnej w procesie decyzyjnym w dziedzinie polityki zagranicznej, Parlament osiągnął pewną rolę nieformalną. Jak ocenia Pan działania Parlamentu w kontekście relacji międzynarodowych?
- Myślę, że rzeczą negatywną był bezrefleksyjny antyamerykanizm, który tu zapanował od momentu zwycięstwa Donalda Trumpa. Pogłębiło to panujący już sceptycyzm do USA, który trochę wyhamował za prezydentury Baracka Obamy. Teraz amerykosceptycyzm wrócił i to z siłą, jakiej wcześniej nigdy nie było. Świadczy to akurat źle o naszym europarlamencie, ponieważ stosunki transatlantyckie są podstawą funkcjonowania „politycznej Europy”, jaką jest Unia Europejska.
W momencie, w którym Unia Europejska słabnie gospodarczo, słabnie demograficznie na tle innych kontynentów i słabnie politycznie przez brexit, powinna szczególnie pilnować sojuszu z USA, a nie dawać prezent Chinom i Rosji.
- Powiedział Pan, że debaty w PE na temat praworządności w Polsce były rzeczą, którą ocenia Pan negatywnie. A jakie wymierne korzyści przyniosły Polsce prace europarlamentu?
- Jeden z tygodników ukazujących się w Brukseli napisał o polskich europosłach, że są "proud and loud", czyli „dumni i głośni”. Myślę, że rzeczywiście polska obecność była mocno zaznaczana, na pewno polski głos był słyszany w kwestiach polityki energetycznej, klimatycznej, polityki wschodniej.
Okazało się, że to Polska miała rację patrząc z dystansem na Rosję. W gruncie rzeczy to, że Unia Europejska co pół roku odnawia sankcje wobec Federacji Rosyjskiej, jest, co by nie powiedzieć, ziszczeniem polskich postulatów, a nie tych krajów, które już dawno domagały się, żeby te sankcje zakończyć- chociażby Włoch. Obojętnie, czy Włochami rządzi lewica, czy eurosceptyczna prawica, ten postulat jest podobny. Natomiast gdy dochodzi co do czego, to jednak Polska i inne kraje naszego regionu nie są sprzedawane Rosji. Sankcje nakładane są jednomyślnie.
Debaty w PE o Ukrainie, obecności rosyjskiej na Morzu Czarnym, wiele innych raportów dotyczących bezpieczeństwa, świadczyły o tym, że UE patrzy na sytuację na Wschodzie, poza wschodnią granicą Polski - a wiec i Unii - oczami Polski, a nie oczami Portugalii, Grecji czy krajów położonych bądź daleko od Rosji, bądź mających chociażby poprzez wspólnotę wiary prawosławnej do niej pewną admirację.
- Co postrzega Pan jako osobisty sukces? Jak by Pan posumował ostatnich pięć lat?
- Przygotowałem 55 raportów – sprawozdań, co daje mi pierwsze miejsce wśród wszystkich europosłów, 33 razy byłem shadow rapporteurem (kontrsprawozdawcą - PAP), przygotowałem też blisko 500 poprawek do raportów. Gdy chodzi o siłę i aktywność poszczególnych europosłów jestem w okolicach pierwszej 20, jako drugi z Polaków.
Byłem autorem 544 wystąpień, przez cztery lata pełniłem też funkcję wiceprzewodniczącego PE, a już przez 10 lat jestem wiceprzewodniczącym zgromadzenia parlamentarnego EuroNest, skupiającego przedstawicieli Parlamentu Europejskiego i parlamentów państw uczestniczących w Partnerstwie Wschodnim.
Reprezentowałem Parlament Europejski przeszło 60 razy na różnego rodzaju konferencjach, misjach, wyborach, parokrotnie będąc szefem delegacji Parlamentu Europejskiego, np. w Mongolii czy Kirgistanie. Zgodnie z priorytetami polskiej polityki zagranicznej i polskiej polityki wschodniej do moich służbowych obowiązków, jako wiceszefa PE i jako europosła, należały szczególnie relacje z krajami Partnerstwa Wschodniego oraz postsowieckiej Azji Środkowej.
- Jakie są według Pana priorytety dla PE na kolejną kadencję?
- Parlament powinien być pluralistyczną reprezentacją narodów europejskich, a nie ideologicznym i politycznym instrumentem w rękach chwilowej większości. Zadaniem Parlamentu Europejskiego jest wypracowanie dobrego dla przyszłości Unii konsensusu między euroentuzjastami, eurorealistami i eurosceptykami.
Myślę też, że europarlament powinien w większym stopniu kontrolować Komisję Europejską, jako jedyne ciało niewybieralne. Posłowie do Parlamentu Europejskiego mają silny mandat wyborczy, podobnie przedstawiciele państw i rządów w Radzie Europejskiej. Przedstawiciele Komisji Europejskiej go nie mają, tym bardziej powinni być kontrolowani przez europarlament.
- W jaki sposób zmieni się Parlament Europejski - i czy w ogóle się zmieni - w kolejnej kadencji?
- Jeśli chodzi o geografię polityczną, to na pewno nastąpi przesunięcie - nie chcę powiedzieć w prawo, bo to bardziej skomplikowane, ale w kierunku tych, którzy przyszłość Europy wiążą z wizją Europy Ojczyzn, Europy Narodów, a nie z bezmyślnym kroczeniem w kierunku federalistycznych Stanów Zjednoczonych Europy. Natomiast myślę, że siły obu tych nurtów będą porównywalne.
Nie chcę w tej chwili mówić, kto będzie miał więcej mandatów , ale będą porównywalne. W związku z tym bardzo przestrzegam – obie strony – przed próbami przegłosowywania się na zasadzie kilkunastu głosów. Uważam, że Parlament Europejski powinien pokazać Radzie Europejskiej, że decyzje trzeba podejmować konsensusem, a nie na zasadzie wymuszania jakiegoś stanowiska.
- Czy będzie się Pan ubiegał o reelekcję?
- Nie będę się wypowiadał na temat mojej przyszłości, ponieważ polityka jest grą zespołową, a ja będę grał na takiej pozycji w drużynie Prawa i Sprawiedliwości, jaką mi wyznaczy nasz kapitan, Jarosław Kaczyński i drużyna.
- Czy zgłasza Pan taką chęć?
- Polityka to nie jest wizyta w restauracji, kiedy się wybiera z karty danie według własnego widzimisię - to jest podporządkowanie się woli większości we własnej drużynie.
- Kto był w pana ocenie najbardziej aktywnym polskim europosłem tej kadencji?
- Na pewno niedoceniana jest wciąż poseł, pani Jadwiga Wiśniewska, która wykonała olbrzymią robotę, gdy chodzi o politykę energetyczną, klimatyczną, a także gdy chodzi o prezentowanie głosu rozsądku na komisji ds. kobiet w europarlamencie.
Muszę jednak powiedzieć, że jest bardzo wielu polskich europosłów, którzy ciężko pracują, i którzy mimo tego, że nie jest to spektakularne, o tym się nie mówi w telewizji, naprawdę walczą tutaj o polskie interesy. W zasadzie mogę powiedzieć, że olbrzymia większość delegacji polskiej w grupie Europejskich Konserwatystów i Reformatorów dobrze zasłużyła się krajowi w tej kadencji.
Rozmawiał: Mateusz Kicka
kic/woj/