Parlament Europejski i unijna dyplomacja odcięły się od wyjazdu europosłów, wśród których znaleźli się też politycy PiS, do Kaszmiru. To prywatna wizyta - oświadczyła rzeczniczka KE. Europoseł PiS Ryszard Czarnecki podkreśla, że nie była to wycieczka.
Według BBC, wizyta grupy złożonej w dużej mierze z prawicowych europosłów wywołała oburzenie lokalnych polityków, bo nawet oni nie są wpuszczani do administrowanego przez Indie Kaszmiru. Reprezentacja eurodeputowanych była pierwszą międzynarodową delegacją, która odwiedziła ten region od sierpnia. Wówczas to Indie pozbawiły stan autonomii, dzieląc go na dwa terytoria rządzone federalnie i odcinając do nich dostęp.
"To była prywatna, a nie oficjalna wizyta niektórych europosłów. To oznacza, że nie był to wyjazd Parlamentu Europejskiego, ani - bardziej ogólnie - UE. Europosłowie uczestniczą w nim indywidualnie, a wyrażone przez nich opinie są tylko ich opiniami" - powiedziała na czwartkowej konferencji prasowej w Brukseli rzeczniczka Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych Maja Kocijanczicz.
Eurodeputowany Ryszard Czarnecki, który jako jeden z sześciu polityków PiS brał udział w delegacji, podkreślił w rozmowie z PAP, że wizyty nie można określać jako wycieczki, jak to zrobiły niektóre media.
"Skandaliczne jest określanie tej wizyty jako wycieczki, w sytuacji, gdy tego dnia, gdy byliśmy w Kaszmirze, zginęło sześć osób w zamachu terrorystycznym, a w przeddzień naszego przyjazdu doszło do dwóch zamachów" - zaznaczył polityk. Jego zdaniem "należy docenić tych, którzy, nie zważając na zagrożenie terrorystyczne w tym regionie, podjęli próbę zobaczenia, jak sytuacja wygląda na miejscu".
Jak zaznaczył, w grupie, która udała się do Indii, byli reprezentanci sześciu grup politycznych europarlamentu z dziewięciu państw. "W delegacji byli przedstawiciele wszystkich największych frakcji politycznych z Europejską Partią Ludową na czele, z której było trzech europosłów. Byli tam również przedstawiciele socjalistów oraz liberałów" - zaznaczył Czarnecki.
Jak podało BBC, delegacja początkowo składała się z 27 osób, w tym z polityków z Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Niemiec, Francji, Włoch i Polski. Czterech z nich postanowiło nie odwiedzać Kaszmiru i wróciło do swoich krajów.
Z Polski, poza Czarneckim, jak podała "Gazeta Wyborcza", w wyjeździe uczestniczyli: Kosma Złotowski, była minister rodziny, pracy i polityki społecznej Elżbieta Rafalska, były wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski, była rzeczniczka rządu Joanna Kopcińska oraz Bogdan Rzońca. BBC odnotowało, że ponad jedna trzecia całej delegacji pochodziła z partii skrajnie prawicowych w Europie, które są uważane za antymuzułmańskie. Wśród nich było sześciu deputowanych z francuskiego Zjednoczenia Narodowego i dwóch z Alternatywy dla Niemiec (AfD).
Doprowadziło to do krytyki ze strony indyjskich partii opozycyjnych, w tym przywódcy muzułmańskiego Asaduddina Owaisi, który zakwestionował sens wysłania - jak to określił - "otwarcie faszystowskich" europosłów do regionu.
Parlament Europejski podkreślił, że eurodeputowani nie reprezentowali PE na miejscu. "Politycy, których obecność w Kaszmirze odnotowały media, pośród których znajdują się między innymi posłowie do PE, nie są członkami oficjalnej delegacji Parlamentu Europejskiego i w żadnym stopniu nie wyrażają stanowiska instytucji ani jej nie reprezentują" - przekazały w czwartek w oświadczeniu służby prasowe PE.
"Od początku wizyta ta była pomyślana jako wizyta posłów PE, a nie jako delegacja oficjalna" - powiedział Czarnecki, podkreślając, że silna delegacja polska pojechała tam dwa miesiące po wizycie ministra spraw zagranicznych Indii w Warszawie. Szef dyplomacji tego kraju był z wizytą w Polsce po raz pierwszy od 32 lat.
Jak podało BBC, grupa, która została zakwaterowana w luksusowym hotelu nad jeziorem Dal - jedną z głównych atrakcji turystycznych Kaszmiru - znajdowała się pod silną ochroną.
stk/ woj/