Faran i Khadija zostali uchodźcami po rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Uciekają przed wojną kolejny raz w życiu. On zaznał jedynie pół roku spokoju, ona uciekła z Afganistanu z rodziną, gdy była jeszcze dzieckiem. „Już nie wierzę, że edukacja rozwiąże problemy świata” – mówi dziewczyna.
Dworzec kolejowy w Przemyślu na Podkarpaciu jest w ostatnich dniach świadkiem dramatu tysięcy uchodźców. Mieszają się tu rozpacz i uczucie ulgi, że po wielodniowej tułaczce przez ogarniętą wojną Ukrainę, udało się bezpiecznie dotrzeć do Polski. Ludzie martwią się jednak o bliskich, którzy zostali w Ukrainie, niektórzy czekają na przyjaciół. Opowiadają o eksplozjach, które wybijały szyby w oknach ich mieszkań i obracały w ruinę najbliższe sąsiedztwo. „Na budynek, obok którego przechodziłam codziennie, spadły pociski. Została z niego kupa gruzu” – mówi przejęta kobieta. Dla niektórych to nie pierwsze takie doświadczenie w życiu.
Faran ma 21 lat. Pół roku temu wyemigrował do Ukrainy z Afganistanu z powodu walk towarzyszących stopniowemu zdobywaniu przez talibów nowych obszarów kraju.
„Kiedy przebywaliśmy w Ukrainie stało się to samo, Rosjanie zaatakowali. Sytuacja pogarszała się, utknęliśmy w Kijowie, gdzie toczyły się walki; byliśmy centrum działań wojennych” – relacjonuje mężczyzna.
Podkreśla, że wojna jest czymś okropnym, rozdziela rodziny i niszczy infrastrukturę. Wojna rozdzieliła również rodzinę Farana. W Afganistanie został jego ojciec i siostra. On jednak głęboko wierzy, że kiedyś znowu będą razem. Teraz nawołuje do pokoju w Europie.
„Niewinni ludzie w Ukrainie są mordowani, zabijani w bombardowaniach. (…)Ta wojna musi się skończyć, nie przynosi niczego dobrego światu. Potrzebujemy pokoju” – zaznacza.
Khadija również urodziła się w Afganistanie, ma 22 lata. W Charkowie mieszkała przez pięć lat. Kiedy wybuchła wojna, była na ostatnim roku medycyny. Dziewczyna była pilną studentką, całą swoją wiarę pokładała w edukacji, którą musiała przerwać. Dlatego jest zrozpaczona, płacze, czekając na kolejny pociąg na przemyskim peronie. Jej marzeniem jest pomagać innym, uchodźcom, dlatego nauczyła się języków, którymi włada zmarginalizowana biedota – urdu i paszto. W sumie zna sześć języków.
Tłumaczy, że rodzina, która została w Afganistanie jest bardzo biedna. Może sobie pozwolić tylko na jeden posiłek dziennie. Kiedy to opowiada, nie śpi od 50 godzin. Mówi, że i tak ma szczęście, bo w tych okolicznościach podróż z Charkowa trwa zwykle dwa razy dłużej.
„Kiedy jechałam musiałam być silna, nie mogłam się denerwować. Teraz gdy dotarliśmy (do Polski), poczułam ulgę i jestem smutna. Ale myślę, że to po prostu życie. Kiedy miałam roczek uciekłam z rodziną przed wojną z Afganistanu i teraz znowu uciekam przed wojną” – zauważa.
„Nie rozumiem tej wojny, dlaczego ludzie to robią, naprawdę. Wcześniej powtarzałam, że ludzie w biednych krajach umierają, dlatego że te kraje są słabe. Ale w Ukrainie, w Rosji, w Europie ludzie są wykszatłceni (…). Myślałam, że edukacja rozwiąże problemy świata, ale teraz mam wątpliwości, liczy się siła – dodaje.
Faran i Khadija wyruszyli w dalszą drogę z Polski do Niemiec. UE zmierza do tego, aby osoby uciekające przed wojną otrzymały na terenie Wspólnoty tymczasową ochronę, co oznacza zezwolenia na pobyt oraz dostęp do edukacji i do rynku pracy.
Mateusz Kicka
kic/